Strona:Karol May - Benito Juarez.djvu/86

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dobrze; rozpoczynam więc działać. Sennor Sternau, okazywał mi pan dotychczas tyle zainteresowania, że mogę, zdaje się, liczyć na pańską pomoc.
— Oczywiście — odparł Sternau. — Jestem do usług.
— Będzie pan łaskaw pójść do naszych ludzi i zarządzić, co pan proponował, a więc sprowadzić pokryjomu tych pięćdziesięciu. Potem udamy się do ratusza. Schodząc nadół, proszę mi przysłać dozorcę.
Sternau odszedł, a po chwili zjawił się dozorca. Ponieważ w bramie było przedtem ciemno, dozorca nie zauważył Juareza. Gdy wzrok jego padł nań teraz, nie mógł ukryć wielkiej radości.
— Mój Boże, prezydent! — zawołał. — Ach, sennor, czy to możliwe?
Na twarzy jego malował się szczery zachwyt. Juarez podał mu rękę, mówiąc:
— Tak, to ja. Znacie mnie osobiście?
— Widziałem sennora, gdy pan stąd ruszał do Paso del Norte. Czy wie sennor, co ryzykuje, przybywając osobiście do Chihuahua?
— Ryzyko nie jest zbyt wielkie. Przeciwnie, mam nadzieję dziś jeszcze zawładnąć miastem i liczę na waszą pomoc. Czy jesteście pewni swego brata, klucznika w ratuszu?
— Najzupełniej, sennor. To równie dobry republikanin, jak ja.
— Idźcie więc do niego i powiedzcie, by mi otworzył tylną bramę tak samo, jak to uczynił przedtem dla sennora Sternaua.

80