Strona:Karol May - Bryganci z Maladetta.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

odchodzącym, ale napróżno. Był mocno niezadowolony. Obawiał się przecież, że rozbójnicy mogą go zdradzić.
Wróciwszy do zamku, położył się do łóżka, lecz nie mógł żadną miarą zasnąć. —
Następnego dnia rano zapanował na zamku ruch niezwykły. Cortejo usłyszał liczne głosy, których gwar dowodził, że stało się coś niezwykłego. Zaledwie zdążył się ubrać, zapukano do drzwi, z pod których odezwał się głos służącego:
— Czy pan śpi jeszcze?
— Leżę jeszcze w łóżku — skłamał notarjusz.
— W takim razie niech sennor wstaje i ubiera się jak najprędzej. Hrabia Manuel chce z panem pomówić. Stało się coś bardzo niedobrego; jeniec-rozbójnik uciekł w nocy.
— Czy być może? — zawołał notarjusz z udanem zdziwieniem. — Już idę.
Po kilku minutach udał się do hrabiego Manuela. Zastał tam hrabiankę, Klaryssę i hrabiego Alfonsa.
— Czy wie pan, poco go wezwałem? — zapytał hrabia Manuel.
— Tak, ale chyba słuch mię omylił.
— Niestety, to prawda; rozbójnik uciekł!
— Nie do wiary! Pilnowało go przecież dwóch ludzi.
— A jednak...
— No, no, — mruknął notarjusz, udając najwyższe zdumienie. — Czy don Alfonso opowiadał hrabiemu, że w nocy sam badał jeszcze, czy piwnica jest zabezpieczona?
— Owszem, wiem o tem.
— W takim razie wina pada na służbę.

128