Strona:Karol May - Chajjal.djvu/77

Ta strona została uwierzytelniona.

się, że jestem tam potrzebny. Nie zadałem sobie pytania, czy mam prawo, lub poprostu obowiązek interwenjować; poczułem jakby nakaz prawa natury, któremu nie mogłem się oprzeć.
Doleciał mianowicie mych uszu jakiś trwożliwy jęk. Zerwałem się i w jednej chwili stanąłem we drzwiach. Za niemi znajdowało się podwórko. Stał tam ów człowiek i trzymał w powietrzu Djangeh za włosy. Nie miała odwagi wyrazić inaczej swojego bólu, jak tylko cichym, tłumionym z trudnością jękiem. Przed nim klęczał chłopak i wołał błagalnie:
— Puść ją, puść ją! Ja za nią zapłacę!
Drab trzymał mimo to dziewczynę za włosy, przyczem pytał jej brata, wykrzywiając twarz w szyderczym uśmiechu:
— A więc masz więcej pieniędzy, aniżeli mówiłeś? Domyślałem się tego! A jeżeli mi...
Zamilkł, gdyż zobaczył mnie szybko wchodzącego. Nie puszczając z ręki biednego dziecka, huknął na mnie:
— Kim jesteś? Czego chcesz tutaj?