Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/90

Ta strona została uwierzytelniona.

ście wisi zawiadomienie. Pojutrze o dziewiątej rano. Zdążymy więc, jeżeli przyjedziemy nocą.
Poza tą krótką rozmową nie mówili aż do przybycia do Rodrigandy ani słowa. Landola bał się pokajać w świetle latarni. Nie chciał, by go ktokolwiek poznał.
Cortejo zaprowadził pirata do pokoju gościnnego i sam podał mu posiłek. Potem zajrzał do Klaryssy.
Klaryssa czekała nań oddawna.
— Mój Boże! — rzekła. — Zaniedbujesz mnie. Przyjechałeś przed pół godziną i dopiero teraz się zjawiasz.
— Miałem coś do załatwienia. Przywiozłem Landolę.
— Ten Landola, za którym rozesłano listy gończe? Gasparino, nie lękasz się?
— Niema najmniejszego niebezpieczeństwa. Jestem pewien, że go tu szukać nie będą.
— Jak długo pozostanie
— Do jutrzejszego wieczora. Potem odpłynie.
— Czy się przyznał?
— Tak. Powiedział wszystko.
— Ach, zdrajca! Dlaczegóż tak postąpił?
— Dla własnej korzyści. Chciał mieć broń przeciw mnie. Zresztą Pablo zapłacił dobrze za usunięcie don Fernanda.
— A więc Pablo źle z tobą postąpił?
— Tak. Już ja się z nim porachuję. Możesz być pewna, że mu to na dobre nie wyjdzie.
— Jakże to zrobisz, nie będąc w Meksyku?
— I na to znajdzie się rada, moja droga.

86