Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.
IV
W PRZEBRANIU

Wporcie stołecznego miasta Brazylji Rio de Janeiro stał na kotwicy niewielki zgrabny parowiec. Widać było, że statek służy osobie prywatnej.
Lekka smuga dymu, wychodząca z komina, wskazywała na to, że napalono już w piecach i okręt wkrótce opuści przystań.
Zbliżał się wieczór. Słońce zaszło. Zapadała ciemność.
Od strony miasta ukazała się na wodzie łódź; płynęła z szybkością strzały. Przy wiosłach siedziało czterech tęgich zuchów. Człowiek, siedzący na środkowej ławce, był bezwątpienia marynarzem. Okrągła, wesoła twarz zdradzała jego niemieckie pochodzenie. Z prawdziwą przyjemnością patrzył na statek niebiekiemi, jasnemi oczami; gdy łódź zbliżyła się do parowca, skoczył szybkim ruchem na drabinkę i zaczął wchodzić na górę. Skoro wszedł na pokład, zbliżył się doń marynarz i zameldował:
— Kapitanie, dwaj panowie chcą z panem pomówić. Słyszeli, że płyniemy do Veracruz...
— I chcieliby, abyśmy ich wzięli ze sobą? Hm, hm. Zobaczymy!

93