Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/67

Ta strona została skorygowana.
—   63   —

nas setki chińskich dżonek rybackich lub handlowych, które kręciły się na wszystkie strony, a ich właściciele głośno ofiarowywali swój towar i namawiali do kupna.
— Wiesz pan — rzekł kapitan, stojąc ze mną na pokładzie i przyglądając się z zaciekawieniem temu ruchowi.
— Zrobiłem pewne postanowienie.
— Jakie?
— Dotychczas nie mogłem zrozumieć, jak to można włóczyć się nieustannie po świecie po to tylko, żeby poznać kraje i ludzi, teraz jednak zrozumiałem, jaka to wielka przyjemność. Jestem człowiekiem niezależnym, „Wicher“ jest moją własnością, postanowiłem więc poddać go raz jeszcze gruntownej naprawie, a potem pod pańskim światłym kierunkiem puścić się na poznanie krajów i ludzi. Zaczniemy od Chin. Wszak weźmiesz mnie z sobą, panie Charley?
— Z całą przyjemnością, nie wiem tylko, jak to będzie z pańską wymową.
— Nie kłopocz się pan! Język chiński jest najłatwiejszy pod słońcem. Posłuchaj pan tylko: Kan-tong, Nan-king, Hon-kong, Pe-king, Gin-seng, — wszystko kończy się na eng, ing, ong, ung, yng, to przecież dziecko zrozumie.
— Bardzo pięknie. Jak więc pan powitasz pierwszego lepszego Chińczyka?
— Bardzo zwyczajnie. Zamiast powie-