Strona:Karol May - Klęska Szatana.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie pozwoli. Zmusi cię, abyś pozostała w jego namiocie.
— Co zatem czynić?
— Czekać tylko, czekać aż zgłoszę się po ciebie, Melton jest w naszej władzy. Zastrzelę go, jeśli wbrew twojej woli zechce cię dotknąć. Dopóki się nie zdecydujesz, przychodź tu co wieczór o tej samej porze. Jeżeli nie przyjdziesz, będę wiedział, że coś ci zagraża, pójdę do niego, aby cię zabrać.
— Czy dotrzymasz słowa?
— Przebiegły Wąż jest mądry, ciebie jednakże nie oszuka. Możesz na mnie polegać. Howgh!
Odszedł, nie uścisnąwszy nawet jej ręki. Ona zaś, kiedy się oddalił o trzy, czy cztery kroki, skoczyła, pobiegła za nim i zarzuciła mu ręce dookoła szyi. Usłyszałem szmer pocałunku. Naraz cofnęła się i usiadła na kamieniu. Czy był to odruch wyrachowania? nagłego wzruszenia? czy może podziękowanie zgóry za złoto, które jej przyrzekł? Być może, wszystko razem. Indjanin stał przez chwilę oszołomiony, poczem wrócił do niej powoli i rzekł:
— Biały Kwiat dał mi dobrowolnie to, o co teraz nie ośmieliłbym się prosić. Niech wie, że odtąd nikt inny nie powinien jej pocałować. Z samego rana wypróbujesz Meltona. Jutro wieczorem tu powrócę. Biada Meltonowi, jeżeli Białemu Kwiatu uczyni coś złego. W podzięce za pocałunek powiem ci coś więcej. Otóż z bladych twarzy, które przyprowadziliśmy, jeden zginął. Był to wysoki, silny mężczyzna. Znasz go.
— Znam.
— Tak, znasz go lepiej, niż innych.

18