Strona:Karol May - Król naftowy II.djvu/21

Ta strona została skorygowana.

Wspomnieliśmy już, że grunt składał się ze żwiru. Jakże łatwo można było potrącić i rozsypać piach! Sam jednak przebywał drogę cal za calem, nie wytrącając z pierwotnego położenia ani jednego kamuszka. Zatrzymał się dopiero na szczycie. Jego przenikliwe, przywykłe do mroku oczy ujrzały przeciwników; stwierdziłby ich obecność, gdyby ich nawet nie widział, rozmawiali bowiem dosyć głośno. Odważył się przysunąć bliżej i przykucnął wreszcie za większym odłamkiem skały. Dwaj czy trzej finderzy stali przy jej grzbiecie, obserwując dalekie ognisko obozowe. Reszta rozgościła się na gołej ziemi. Buttler prowadził rozmowę. Sam słyszał wyraźnie słowa jego interlokutora:
— Gdybyśmy mogli dostać więcej amunicji! Musimy być bardzo oszczędni.
— Tylko chwilowo — odparł Buttler — Odbierzemy sobie wszystko, jeśli nie o wiele więcej. Ale komu w drogę, temu czas, — ściemniło się dostatecznie. — Zwrócił się do drugiego kamrata: — Idźże czem prędzej! Ale pamiętaj, nie daj się nakryć!
— Będę się miał na baczności — rzekł kamrat. — Nie pierwszy raz idę na zwiady.
— Dlatego właśnie wybrałem ciebie, a nie kogo innego. Nie narażaj się na niebezpieczeństwo! Nie podchodź za blisko.
— Ale chciałbym ich podsłuchać!
— Zbyteczne. Chcę tylko wiedzieć, czy

19