Strona:Karol May - Król naftowy II.djvu/53

Ta strona została skorygowana.

ciw jednej, żeście zgubieni, lecz jabym chętnie was uratował.
— Czy mówi pan poważnie?
— Tak, przysięgam panu. Te hultaje obrazili mnie ciężko, a ja nie przepuszczam obelgi płazem. O własnych jednak siłach nic nie dokonam. Jeśli pan zechce mi dopomóc, to na pewno dostaną od nas cięgi.
— Pomóc? Nikt tu nie potrafi pomóc, ani pan mnie, ani ja panu!
— Nie mów tak! Jestem przeświadczony, że mnie jutro rano puszczą. Natomiast was przytroczą do siodeł i odwiozą do Tucsonu. — Pojadę za wami.
— Dziękuję bardzo, sir! Pomoże to, jak umarłemu kadzidło. Nie zdołam uciec.
Pshaw! Mam dobry pomysł. Czy jest pan tak przywiązany do swoich ludzi, że nie uciekniesz bez nich?
— Bzdury! Bliższa ciału koszula. Mogą sobie wisieć, bylebym ja się uratował.
Well, doskonale! Powiedz im pan, żeby w drodze udali, iż dają im się we znaki następstwa uderzeń. Niech się chwieją na koniach, niech udają cierpiących. Dziwiłbym się, gdyby porucznik nie urządził choć raz jeden postoju dla ulżenia jeźdźcom. Wówczas zdejmie wam pęta z nóg. Mimo że ręce będziesz miał skrępowane, dopadnie pan najszybszego rumaka i pomknie, oczywiście wstecz, gdzie ja już będę na pana oczekiwał.

51