Strona:Karol May - Na dzikim zachodzie.djvu/165

Ta strona została skorygowana.

— Niech wojownicy ujrzą, jak piękny i wyraźny cel mam przed sobą.
To-kei-chun zrozumiał, że nie żartuję, i przestał się opierać. Mimo to straciliśmy nieco czasu — Komanczowie zbliżyli się znacznie.
— Za chwilę tu będą — jęknął scout.
— Przeciwnie, w tej chwili zatrzymają się — odparłem, Poproszę ich o to.
Przyłożyłem do ramienia niedźwiedziówkę i dwukrotnie dałem ognia. Zwaliły się dwa wierzchowce, ciągnąc za sobą jeźdźców. Nie bacząc na moje strzały, Indjanie pędzili za nami w dalszym ciągu. Skierowałem więc ku nim sztuciec. Sześć kolejnych strzałów położyło sześć koni. Teraz zatrzymali się, wydając wściekłe okrzyki. Skorzystałem z tego; nabiłem broń i rzekłem groźnie do To-kei-chuna:
— Słońce stoi już bardzo nisko. Skoro zniknie za horyzontem, zastrzelę cię, o ile do tej chwili blade twarze nie zostaną mi wydane. Old Shatterhand nie przysięga nigdy, ale te słowa są równoznaczne z przysięgą. Nie licz więc na moją pobłażliwość. Przebrała się miarka!