Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/88

Ta strona została skorygowana.
—  70  —

wcale. Jechaliśmy ostrożnie pod szerokiemi koronami rosnących tutaj osik w dół rzeki, aż do ujścia odpływu z jeziorka. Byliśmy tedy na jego stronie północnej — i tutaj także nie znaleźliśmy śladów. Zsiadłem z konia, przywiązałem go do krzaka, którego liście mógł sobie Obgryzać. Old Wabble poszedł za moim przykładem, nie mówiąc ani słowa. Chciał naśladować Winnetou i nie uchodzić wobec mnie za „gadatliwego“. Ale reszcie towarzyszy okoliczność ta, że się położyłem, nie wydała się tak zrozumiałą. Zostali na koniach, a Parker spytał: Zsiadać, sir? To jeszcze dzień!
— Właśnie dlatego, że jeszcze dzień, zsiadłem z konia — odrzekłem.
— Czy nie pojedziemy aż nad Błękitną Wodę?
— Nie.
— Więc udacie się tam w ciemności?
— Tak.
— Czemu nie za dnia? Moglibyśmy ewentualnie zobaczyć jakie ślady, mr. Shatterhandzie,
— Bo widzielibyśmy wprawdzie ślady, ale i nasby widziano.
— Sądzę, że gdybyśmy ostrożnie...
Old Wabble nie dał mu skończyć i przerwał mu surowym głosem:
— Bądźcie cicho i nie wrzeszcie tu, jak wielbłąd o piętnastu garbach! Czy ja powiedziałem choć słówko? Mr. Shatterhand wie chyba, co czyni. Jeśli wam pilno na targ z waszym skalpem, to jedźcie sobie dalej; ja tu zostaję.
Na to wszyscy pozsiadali z koni, a Parker mruczał przy tem.
— Oho, oho, tylko nie tak gburowato, Old Wabble! Gentleman, jak ja, nie przyzwyczajony do tego, żeby go traktowano takimi wielbłądami.
— Prawdziwy gentleman trzyma przedewszystkiem gębę na wodzy, zrozumiano? Trafiliście wprawdzie dobrze wówczas waszego pierwszego łosia, lecz strzeliliście pewnie tyle bąków, że nie uchodzi wam przemawiać przeciw Old Shatterhandowi, gdy wam się