Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/164

Ta strona została skorygowana.
—  148  —

— Że jabym wam dał dobrą radę! — poprawił rozpoczęte zdanie.
— Jaką?
— Mnie nic to nie obchodzi, co się u mnie dzieje, dopóki moje prawa domowe pozostają nienaruszone. Nie pytam nikogo i nie odpowiadam nikomu. Dla was zrobiłem wyjątek, ponieważ przybyliście z Piotrem Polterem. Inaczej bylibyście nic odemnie się nie dowiedzieli. Nie pokazujcie nikomu tego obrazka, nie dopytujcie się o nikogo, zanim nie będziecie trochę więcej pachnęli sawanną, bo inaczej... inaczej...
— Co inaczej?
— Inaczej gotowi was wziąć ludzie za policemana, za detektywa, a to jest często połączone z nieprzyjemnościami. Westman nie potrzebuje policyi; rozsądza sam, co ma sądzić, a kto mu się do tego wtrąca, temu nożem pokazuje drogę!
Elegant chciał właśnie odpowiedzieć, kiedy otworzyły się drzwi i wszedł człowiek, na którego widok podniósł się Piotr Polter z głośnym okrzykiem.
— Billu Potterze, czy to ty naprawdę? Chodź i pij! Wiem jeszcze dobrze, że twoje małe gardło jest dyabelnie wielką dziurą!
Zagadnięty był drobniutkiej i wątłej postaci. Na ciele jego można było spodziewać się zaledwie funta mięsa. Spojrzał na mówiącego ze zdziwieniem, a jego uśmiechnięta mała twarz ułożyła się w setki zmarszczek.
— Bill Potter? Pić? Wielka dziura? Hihihi! Gdzie ja tego zucha widziałem, że mi się tak znanym wydaje?
— Gdzie mnie widziałeś? Tu, naturalnie, że tu! Natęż trochę swój móżdżek!
— Tu? Hm! Nie mogę sobie odrazu przypomnieć. Byłem tu tyle razy i z tylu ludźmi, że w tej liczbie nie mogę każdego zaraz odnaleźć. Jak się nazywasz, hę?
— Do kroćset piorunów! Ten chłopak pił u mr. Winklaya obok mnie, potem przez dwa dni nie mógł palcem poruszyć, a teraz pyta, jak ja się nazywam. W dodatku byłem z nim w górach, gdzie u Sama Fire...