Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/70

Ta strona została skorygowana.
—  58  —

Spełniłem waszą wolę i skończyłem opowiadanie.
Twierdzenie opowiadającego, że nikt nie mógłby z nim pójść w zawody, jego pewność siebie i chełpliwość nie podobały się widocznie jednemu z obecnych, który tak się odezwał:
— Dzięki za piękne opowiadanie, sir. Jestem dla was z całem uszanowaniem, mr. Kroner. Każdy wie, co należy sądzić o „mężu z Colorado“, ale czy istotnie niema już nikogo, kto by mógł stanąć obok was?
— Jest kto taki? — wtrącił zapytany.
— Naprzykład Winnetou,
Pshaw! To Indyanin.
— Old Firehand?
— Szedłem z nim już nieraz w zawody!
— Old Surehand?
— Nie wywiedzie mnie w pole!
— A Old Shatterhand?
— Jeździłem z nim często i niczego się od niego nauczyć nie mogłem. To wszystko ludzie, u których najwięcej znaczy nazwisko. Właśnie Old Shatterhand popełniał przy mnie błędy, których byłbym nie uważał za możebne. Cała jego sława zasadza się na wielkiej sile fizycznej, na niczem więcej.
Z temi słowy wstał i przystąpił do mego stołu. Umiał on nieźle opowiadać, dlatego przysłuchiwałem mu się z zajęciem, chociaż myślałem przytem o swoich sprawach. Te myśli odbiły się prawdopodobnie na mej twarzy, bo rozkroczył się przedemną i zapytał bez ogródek:
— Dlaczego robiliście takie dwuznaczne miny podczas mego opowiadania?
— Czy was obchodzą moje miny?
— Właściwie wcale nie. Twarz wasza nie jest na tyle zajmująca, żebym w innych warunkach musiał na nią zwrócić uwagę, ale w dzisiejszym wypadku jest inaczej. Wyraz waszej twarzy wzbudzał podejrzenie, że mi nie wierzycie. Czy jest tak, czy nie?
— Czy zależy wam natem, żeby wiedzieć, co ja myślę?