Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/221

Ta strona została skorygowana.
—  459  —

— Na tyle, że nie spadnę.
— Ale wydajecie mi się trochę trwożliwym!
— Rzeczywiście?
— Tak.
— Hm! To zależy od warunków. Odwagę trzeba okazywać tylko tam, gdzie to jest konieczne. Inaczej bywa to tylko chełpliwość.
— To bardzo słuszne! Słuchajcie, zaczynacie mi się podobać. Skromny z was chłopiec, który może się na coś przydać. Niewielki z was wprawdzie westman, to widać na pierwszy rzut oka, lecz gdybym wiedział, że nie jesteście greenhornem, to...
— To...? — spytałem, gdyż nie skończył całego zdania.
— To zapytałbym was, czy nie mielibyście ochoty pójść z nami.
— Dokąd?
— Na Zachód.
— Zachód wielki! Wolałbym usłyszeć jakieś bliżej, oznaczone strony.
— To wam mogę powiedzieć. Macie więc czas nic was nie powstrzymuje?
— Nic.
— To oświadczcie, czy będziecie nam towarzyszyć!
— Zanim to powiem, muszę wpierw wiedzieć, dokąd jedziecie i co zamierzacie tam robić.
Well, i to rozumne i słuszne. Zdążamy na pewien czas do Colorado, do St. Louis mniej więcej. Czy byliście tam już kiedy?
— Tak.
— Co? Tak daleko? Nie spodziewałem się tego po was. Czy znacie także strony foam cascade[1]?
— Nie.

— Tam właśnie się udajemy. W parkach znajdują w nowszych czasach znowu tyle złota, że nie powinno się zaniedbać tej sposobności.

  1. Wodospad z pian.