Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/224

Ta strona została skorygowana.
—  462  —

— Nie? Hm! Ja sądzę, że człowiek uczciwy może spokojnie słuchać o uczciwości i nie potrzebuje z tego powodu wpadać w taką wściekłość.
— Człowiecze, miejcie się na baczności! To jest nowa obelga, która mi...
Gospodyni przerwała mu wezwaniem do spokoju, a on podniósł na nią rękę.
— Nie narażajcie się, pani Thick! — poprosiłem ją. — Ja zawsze sam o siebie się troszczę i bronię własnemi siłami.
To wprawiło awanturnika w jeszcze większą wściekłość, bo krzyknął do mnie:
— Własnemi siłami? To się broń! Masz tu za obrazę!
Zamierzył się na mnie pięścią, ale ja będąc na to przygotowany, pochwyciłem w mgnieniu oka szklankę od piwa i odparowałem nią cios. Zamiast mnie uderzył w szklankę, że rozprysła się na drobne kawałki.Równocześnie ja zerwałem się i palnąłem go pięścią z taką siłą od dołu w brodę, że mimo całej swej grubości i ciężaru odleciał na drugą stronę i runął tam na ziemię, przewracając sobą stół i kilka krzeseł.
Uporawszy się z nim, zwróciłem całą uwagę na jego towarzyszy, gdyż byłem pewien, że zechcą pomścić jego upadek. Z dzikim wrzaskiem skoczyli wszyscy do mnie. Dwa uderzenia pięścią powaliły jednego w prawo, drugiego na lewo, a trzeciego tak poczęstowałem oboma pięściami w brzuch, że padł z niedokończonym okrzykiem na ustach. Ostatni dwaj cofnęli się ze strachem.
Tymczasem jednak Spencer podniósł się z ziemi. Krew ciekła mu z ręki, a jeszcze więcej z ust, albowiem ukąsił się w język, gdy go palnąłem w dolną szczękę. Plując na mnie krwią, ryknął:
— Psie, to twoja śmierć! Taki drab, który nie wie nawet, jaki ma zawód, porywa się na Spencera! Ja ci...
— Stać! Ręce od pasa! — przerwałem mu, gdyż