Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/258

Ta strona została skorygowana.
—  494  —

posłańca, którego pchnąłem do Winnetou. Człowiek ten pośpieszył się widocznie, gdyż Apacz przybył nazajutrz rano do gospody, kiedy piłem kawę. Oczywiście przyprowadził i mojego konia. Cieszyłem się w duszy, pełnemi szacunku i podziwu spojrzeniami, z któremi obsługiwała pani Thick Apacza, choć on poprosił tylko o szklankę wody. Wyglądało to, jak gdyby król do niej zajechał.
Opowiedziałem Winnetou, dla czego posłałem po niego, on zaś, jak zwykle, zgodził się na wszystko, co postanowiłem. Poznał natychmiast Treskowa, ale przypomniał sobie widocznie popełnione wówczas przez traperów błędy, bo rzekł:
— Sam Firegun był wodzem bladych twarzy, to też Winnetou od chwili wejścia do hide-spot nie wydał ani jednego rozkazu, lecz stosował się do niego. Nie było tam także brata Shatterhanda. Ale teraz, kiedy będziemy szukali brata Old Surehanda, wszystko będzie inaczej. Przelejemy mniej krwi i unikniemy błędów. Którą drogą ruszył Old Surehand?
— Tego nie wiem, ale dowiem się, bo pójdę jeszcze raz do mr. Wallace’a, żeby się z nim pożegnać.
Przedtem byłem z Treskowem w mieście, żeby mu pomóc przy zakupach. Na strzelbach on nie rozumiał się zgoła, byliby go pewnie okpili, dając mu błyszczącą, ale nic nie wartą rusznicę. Nawet ja z trudnością tylko poznałem, że w prochu, który nam najpierw podano, było przynajmniej dwadzieścia części na sto tłuczonego węgla.
Po załatwieniu interesów udałem się do bankiera, by mu oznajmić, że zamierzam opuścić miasto. O „generale“ i wypadkach ostatniego wieczora nic nie wspominałem, wychodząc z tego zapatrywania, że zawsze lepiej jest milczeć, aniżeli powiedzieć coś bez przymusu i bez potrzeby. Wtem przyszło mi na myśl pytanie, które jeszcze miałem mu zadać:
— Wiecie, sir, że w drodze do fortu Terrel towa-