Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/192

Ta strona została skorygowana.
—  170  —

to was może spotkać jutro. A zatem łajdakiem zostajecie, a zarzutu głupoty także z was nie zdejmuję, bo osłem jesteście, czego sami dowiedliście.
— Czem dowiodłem?
— Tem, że dotychczas nie pojęliście, do czego zmierza moja rozmowa z wami.
— Niech was dyabeł pojmie i zrozumie!
— On nie ma na to czasu! Wy jesteście nam bliżsi, a nie lepsi od niego! Wszak podaliście nam swoje nazwisko!
— Tak.
— A mój przyjaciel nazywa się?
— Tak samo.
— A jak mu na imię?
— Pitt. Pitt Holbers. To całkiem... ach.... ach...!
Zamilkł, potem zaczął gwizdać zcicha przez zęby, wreszcie dodał skwapliwie:
— Pitt, Pitt, Pitt! Tak nazywał się ów chłopak, kuzyn, którego matka nasza zabrała do siebie i... Thunder-storm! Czy to możliwe, żeby ten nieskończenie długi człowiek był owym małym Pittem?
— Tak, to on! Wprawdzie kosztowało to was sporo wysiłku i pracy, zanim na to wpadliście, ale wreszcie doszliście do zamierzonego przeze mnie wyniku. Nie powinniście być zarozumiałym z powodu swej mądrości!
Nie dosłyszawszy tej obelgi, zawołał tramp:
— Co? Ty jesteś naprawdę tym głupim Pittem, który tak chętnie dawał się matce bić za nas wszystkich, któremu to zastępstwo tak wkońcu dojadło, że uciekł?
Pitt widocznie tylko głową na to skinął, bo nie słyszałem odpowiedzi.
— A to szczególny zbieg wypadków! — mówił kuzyn dalej. — Teraz widzę cię jako naszego jeńca!
— Którego wy chcecie zamordować! — dodał Hammerdull.
— Zamordować? Hm! Nie mówmy o tem na