Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/196

Ta strona została skorygowana.
—  174  —

— Byliście bardzo nieostrożni.
— O ile? Czy mieliśmy zataić, kim jest Holbers?
— Nie. Ale zachowywaliście się tak, jak gdybyście wiedzieli napewno, że wkrótce będziemy wolni.
— Czy to było błędem?
— Bardzo wielkim! To może wzbudzić podejrzenie, które nam może zaszkodzić, a nawet i wszystko popsuć.
— Hm! To prawda. Ale czy mieliśmy tym drabom sprawić przyjemność i ze smutku spuścić nosy aż do siodła?
— Nicby w tem nie było wielkiego!
— Wy także z wielką pewnością mówiliście do Coxa i Old Wabble’a!
— Ale nie tak uderzająco, jak wy teraz do lzajasza Holbersa, który na szczęście nie jest na tyle sprytny, żeby powziął jakie podejrzenie. Wasze drwiny o wielkich grudach złota były dla nas wielce niebezpieczne. Trampi powinni i muszą do ostatniej chwili być przekonani, że znam bonancę.
— Ale kiedy wreszcie nadejdzie ta ostatnia chwila?
— Może dziś jeszcze.
Huzza! Na prawdę?
— Spodziewam się.
— Jak się skończy ta sprawa?
— Tego teraz jeszcze nie wiem dokładnie. Indyanin Kolma Puszi przyjdzie i uwolni mnie.
— On? Czy wiecie to napewno?
— Przypuszczam. Co po uwolnieniu zrobię, to będzie zależało od okoliczności. Wy nie będziecie spali, lecz tylko udawali śpiących. Powiedźcie to potajemnie wszystkim towarzyszom! Ja nie chcę z nimi się porozumiewać, ażeby nie ściągnąć na siebie podejrzenia. Nie musicie zatem zachowywać się pokornie wobec trampów, lecz nie okazujcie też zbytniej pewności siebie!
Oni nie wiedzieli, że Kolma Puszi był u mnie, dlatego zapytali, skąd wiem, że przyjdzie, ja zaś kazałem