Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/182

Ta strona została skorygowana.
—  368  —

Uśmiech zamarł mu na obliczu, tak łagodnem, jak gdyby znowu śnił o swej matce. Lecz nie był to już sen, który mu tylko ukazał przebaczenie. Widział je teraz w rzeczywistości, w rzeczywistości, która jest ponad wszystko, co ziemskie. Starzec nie żył!
Człowiek to szczególne stworzenie! Uczucia, które żywiliśmy przed kilku godzinami względem zmarłego, ustąpiły wielkiemu wzruszeniu, jak gdyby nas opuścił na zawsze ukochany przyjaciel! Nawróceniem swojem naprawił swoją przeszłość. Dick Hammerdull zbliżył się do zmarłego, ujął jego rękę, uścisnął i rzekł:
— Żegnaj mi, stary Wabble’u! Gdybyś był prędzej wiedział to, co wiesz teraz, byłbyś nie zginął tak nędzną śmiercią. Picie Holbersie, podaj mu także rękę!
Zbyteczne było to wezwanie, bo Holbers z własnego popędu stał już przy zwłokach i przemówił nie zwykłym, oschłym tonem, lecz z głębokiem wzruszeniem:
Fare well, old king! Skończyło się twoje panowanie. Gdybyś był mądry, byłbyś mógł jechać z nami zamiast z trampami. Szkoda ciebie, wielka szkoda, bo tak dzielny byłeś dawniej! Chodź, kochany Dicku, złożymy go do grobu!
— Jeszcze nie teraz! — odparłem ja.
— Czyż nie musimy jechać dalej? — zapytał Hammerdull.
— Mamy jeszcze zaledwie dwie godziny dnia, nie opłaci się więc szukać nowego obozu. Zostaniemy tutaj.
— A Utajowie i „generał“?
— Niech idą! Nie wymkną nam się teraz, kiedy zamierzamy pomścić cierpienia zmarłego. Rano zdawało mi się, że brak nam czasu. Teraz mam go aż nadto.
— Zgadzam się z bratem Shatterhandem — rzekł Winnetou. — Nie należy Old Wabble’a chować, dopóki jest jeszcze ciepły!
Postanowiliśmy zatem zatrzymać się dziś na półwyspie. Jeden tylko z nas nie chciał się na to zgodzić, a to Old Surehand. Odwoławszy mię na bok, oświadczył: