Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/23

Ta strona została skorygowana.
—  223  —

niesioną głową, a spuszczonemi oczyma, wyglądała jak lunatyczka. Ja odwróciłem się i poszedłem za nią, ona zatrzymała się, urwała gałązkę i owinęła sobie dokoła głowy. Wystosowałem do niej kilka pytań, lecz ona zachowała się tak, jakby mnie nie słyszała. Musiałem wobec tego powiedzieć jakieś znane jej słowo i spytałem:
— Czy to twój myrtle-wreath?
Na to podniosła ku mnie oczy i odpowiedziała obojętnie:
— To mój myrtle-wreath.
— Kto ci go dał?
— Mój wawa Derrik.
— Czy Tehua Bender dostała także myrtle-wreath? Obłąkana potwierdziła pytanie uśmiechem.
— W tym samym dniu, co i ty?
— Nie.
— Później?
— Nie.
— A więc wcześniej?
— O wiele wcześniej.
— Czy widziałaś na niej myrtle-wreath?
— Tak. Tehua była piękna, bardzo piękna!
Idąc śladem moich myśli, zapytałem dalej w sposób, który może się dziwnym wydać.
— Czy widziałaś frak?
— Frak?... Tak! — odpowiedziała po krótkim namyśle.
— Weselny frak?
Na to klasnęła nieszczęśliwa w ręce, roześmiała się i zawołała:
— Weselny frak! Piękny! Z kwiatem!
— Kto miał go na sobie?
— Tibo taka.
— A ty stałaś u jego boku?
— U boku Tibo taka. On trzymał moją rękę w swojej ręce. Potem...
Drgnęła, jakby pod wpływem nagłego strachu, i przestała mówić. Moje następne pytania pozostały