Strona:Karol May - Pantera Południa.djvu/30

Ta strona została skorygowana.

Unger pobiegł za uciekajacym; wobec tego Mariano chciał iść po Emmę i Karję. Było to niepotrzebne; już stały za nim z zapalonemi latarkami w rękach. Karja nie zapomniała nawet wziąć flaszki z oliwą.
— Prędko, prędko! — zawołał Mariano, śpiesząc za Ungerem, który już dosięgał Verdoji.
Verdoja dotarł do drzwi. Otworzyły się pod jego dotknięciem; nie ruszył nawet ich rygli. Zobaczył przed sobą loch ciemny, a pośrodku lochu czarny otwór.
Przed otworem leżała deska. Verdoja oparł na niej stopę w chwili, gdy Unger zjawił się pod drzwiami. Verdoja wskoczył na deskę w wielkim pośpiechu. Deska zadrżała, jęknęła. Miał jeszcze dwa kroki do przeciwległej strony przepaścistego otworu; nagle deska zatrzeszczała, pękła i Verdoja runął w głębię z przeraźliwym okrzykiem:
O Dios!
Z głębi doleciał odgłos jego upadku.
— Na Boga! — zawołał Unger, który zatrzymał się pod drzwami. — Zginął, rozbił się na szczątki!
— Jak, gdzie? — pytał Mariano.
— Wpadł w przepaść.
Podeszły również obie dziewczyny; Emma chciała zamknąć za sobą drzwi, ale szczęściem Mariano ujął ją za rękę jeszcze na czas.
— Na miłość Boską, sennorito, nie możemy zamykać drzwi, bo nie potrafimy ich otworzyć.
Stali w czworokątnem wgłębieniu, w którem od jednej ściany ku drugiej ciągnęła się na jakieś pięć metrów głęboka przepaść. Można ją było przebyć jedynie po desce. Ponieważ przestrzeń między drzwiami a

28