Strona:Karol May - Przed sądem.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

bie zranioną ręką i skoczył do mnie. Pod ostrym naciskiem kolana mój ogier nagłym susem powalił go na ziemię. W chwilę potem zeskoczyłem z siodła, podniosłem lewą ręką dokumenty, prawą uderzyłem w głowę kolbą rewolweru tak, że, nawpół już wyprostowany, runął znowu, poczem wskoczyłem na siodło. Szanowni członkowie mehkeme porwali z miejsc, jak szarpnięci sprężyną. Miotali się i krzyczeli o zbrodni; pułkownik zawołał dwukrotnie „afarim[1]. Słuchacze czynili hałas — był to moment wzburzenia, którego nie wolno mi było przegapić.
— Jazda, Halefie, naprzód!

Rzucając Hadżi te słowa, pognałem konia poprzez gwałtownie gestykulujących i obłędnie krzyczących ludzi. Podążył za mną natychmiast i pocwałowaliśmy przez dziedziniec do miejsca, które sobie uprzednio upatrzyłem. Udało nam się z łatwością przesadzić mur i wydostać na uliczkę, która, chociaż bardzo wąska, miała jednak wylot na szeroką drogę. Potem

  1. Brawo!
114