Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/151

Ta strona została skorygowana.

— Hadżi Halef Omarze Agho, powiedz mi, czy jest kto tutaj?
— Tak jest.
— Kto taki?
— Są dwaj sabici[1], którzy chcą z tobą mówić.
— Kto ich posyła?
— Basza, oby mu Allah udzielił jak najdłuższego żywota.
— To nieprawda! Jestem Emir Kara Ben Nemzi a basza — Allah niech go osłania — przysłałby mi łudzi uprzejmych. Powiedz tym ludziom, którzy miast powitania obelgę wnoszą na ustach swoich, żeby sobie odeszli. Niechaj powtórzą temu, który ich wysłał, słowa, wyrzeczone tu przeze mnie do ciebie.
Chwycili rękoma za głownie pistoletów i spojrzeli na siebie pytająco. Na to, jak gdyby przypadkiem, zwróciłem ku nim lufę mojej broni i zmarszczyłem czoło, jak mogłem, najsurowiej.
— No, hadżi Halef Omarze, co ci rozkazałem?
Widziałem po zachowaniu się małego człowieczka, że postępowanie moje było całkiem w jego guście. I on miał już w ręku jeden ze swych pistoletów i z nadzwyczajną dumą na obliczu zwrócił się w stronę, gdzie było wejście.
— Posłuchajcie tego, co wam powiem! Ten waleczny i sławny effendi, to Emir Kara Ben Nemzi, jam zaś Halef Omar Agha ben Hadżi Abul Abbas Ibn Hadżi Dawud al Gossarah. Słyszeliście, co powiedział mój effendi. Idźcie i czyńcie, jak wam rozkazał.
— Nie pójdziemy, basza nas przysłał.
— Więc idźcie do baszy i powiedzcie mu, żeby nam przysłał ludzi uprzejmych. Kto przybywa do mojego effendi, ma zdjąć obuwie i wygłosić powitanie.
— U niewiernego — — —
W mgnieniu oka zerwałem się i stanąłem przed nimi.
— My mamy — — —
— Za drzwi!

W tej chwili prawie zostaliśmy sami z Halefem. Mogli poznać już po mnie, że bynajmniej nie miałem ochoty przyjmować od nich jakichkolwiek przepisów. — Na-

  1. Oficerowie.