Strona:Karol May - U stóp puebla.djvu/10

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakto? Chcesz uciekać pieszo?
— Tak.
— Pieszo! W takim razie można przysiąc, że nas schwytają.
— Ależ nie. Uciekniemy pieszo, ale niedaleko, — nie wyjdziemy nawet z doliny.
— Nie? Wytłumacz mi dokładniej!
— Przedewszystkiem idzie o broń. Należy pogodzić się z faktem, że teraz nie zdołamy jej odzyskać. Skoro więc umkniemy daleko, stracimy ją na zawsze. A zatem zostaniemy tutaj, aby czekać chwili, kiedy będziemy mogli broń odzyskać.
— Jakże możemy zostać? Czy istnieje tu jakaś kryjówka, w której moglibyśmy się schronić?
— Tak. Grobowiec wodza.
— Ach, co za zuchwały pomysł!
— Nie tak zuchwały, jak sądzisz. O wiele zuchwalej byłoby opuścić Dolinę Śmierci i biec po dalekiej równinie, gdzie będziemy długo wystawieni na strzały. Prześladowcy poczną następować nam na pięty już od samego rana. A czem to się powinno skończyć wobec braku koni, chyba sam rozumiesz.
— Ale czy już pewne, że nie zdołamy zbliżyć się do wierzchowców i odzyskać broni?
— Prawie pewne. Nietylko zresztą o broń idzie, ale również i o inny sprzęt, który nam zabrano.
— Czy nie moglibyśmy przekraść się i złowić pokryjomu?