Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/387

Ta strona została skorygowana.
—   345   —

— Poco? Toż rzemień przetrze się na skale i pan runie w przepaść — odparł Pena.
Towarzysze zakrzyczeli również, popierając jego zdanie, z wyjątkiem jedynie brata Jaguara.
Rozumie się, protesty te spełzły na niczem, i bezzwłocznie wziąłem się do roboty.
Położywszy na krawędzi skały siodło, ażeby lasso mogło na niem gładko posuwać się w dół, sporządziłem trzy liny z rzemieni, a na końcu dwu z nich uwiązałem kilka lanc, związanych razem, które miały służyć za siedzenie. Trzecia lina przeznaczona była, jako rezerwą. Wsiadłszy na tę osobliwą windę, przywiązany do niej przez towarzyszów, byłem gotów do „drogi“.
I, jeśli mam być szczery, przyznaję, że w tej chwili uczułem straszną trwogę.
Poczciwy braciszek usadowił się na skalnej krawędzi w takiej pozycyi, żeby mię mieć ciągle na oku i uważać na każde moje skinienie.
Na szczęście, ściana skalna była zupełnie gładka, co umożliwiało mi tem łatwiejsze spuszczenie się w dół. Mimo to, droga od krawędzi do miejsca, gdzie zawisł sendador, wydała mi się wiecznością.
Nieszczęśliwiec przedstawiał widok okropny. Zaszłe krwią oczy wystąpiły mu z orbit; z pieniących się ust zwisał mu spieczony język; lekkie tylko charczenie świadczyło, że człowiek ten żył jeszcze.
Dałem znak na górę, by zatrzymano linę, i zająłem się nieszczęśliwym. Przedewszystkiem zbadałem, na czem się zatrzymał. Owóż znajdowała się tu szpara w skale, nie szersza nad dwie stopy, a zwężająca się ku dołowi. Wypełniał ją gruz ze zwietrzałych kamieni, i właśnie w tym gruzie znalazło warunki bytu jakieś drzewko, które jednak złamał wicher, czy też spadający odłam skały, a został tylko ostry pieniek, na którym właśnie zahaczył się nieszczęśliwy.
Wisiałem przed nim nad straszną przepaścią. Siedzenie moje chybotało się za lada poruszeniem to w tę,