Strona:Karol May - W pustyni nubijskiej.djvu/89

Ta strona została uwierzytelniona.

Wskazał miejsce, skąd właśnie nadszedł.
— Aha, wiec uciekłeś?
— Nie. Zająłem tylko stanowisko nadające się lepiej do obrony. Niestety, tamci dwaj nie byli o tyle rozumni, ażeby pójść za moim przykładem.
— Już rozumiem. Twoje wymówki i upiększenia nie zaciemnią mi sprawy. Czyż nie widzieliście tych pięciu nadchodzących?
— Nie.
— Więc nie staliście na straży?
— Owszem, nawet ja tam byłem wtedy na czatach.
— I nie widziałeś tych ludzi?
— Effendi, nie mogłem ich widzieć, była to bowiem pora modlitwy porannej — klęczałem więc na górze z twarzą zwróconą na wschód ku Mece. Ponieważ zaś tych pięciu nadeszło od zachodu, więc chyba trudno było ich widzieć.
— Nie kłam! Ślady wskazują, że napad nastąpił po modlitwie porannej. Gdybyś był klęczał tam na górze, wi-

85