Strona:Karol May - W pustyni nubijskiej.djvu/96

Ta strona została uwierzytelniona.

— Trochę więcej, jak przed godziną.
— Jakie wielbłądy mieli nieprzyjaciele? Juczne?
— Nie. Mieli lekkie wielbłądy wierzchowe.
— Jeżeli tak, to czasu do stracenia nie mamy. Muszę zaraz podążyć za nimi.
— Ty? A ja co zrobię?
— Za karę powinienbym cię właściwie przepędzić, jeszcze ci jednak tym razem daruję i pozwolę udać się ze mną.
— Przecież ja nie mam wielbłąda, bo mi go te łotry zabrały.
— Z tego wnoszę, że rozum ich niewielki. Po tem, że były trzy hedżiny osiodłane, powinni byli poznać, że jeszcze i trzeci jeździec gdzieś się ukrywa, i powinni cię byli poszukać. Oczywiście, ucieszyłeś się, że tego zaniechali.
— O nie! Byłbym z nimi walczył do ostatniej kropli krwi...
— Milcz! Wiesz już dawno, co myślę o twojej odwadze. To też cieszę się bardzo, że nie mogę cię zabrać ze sobą,

92