Strona:Karol May - Yuma Shetar.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

nadto sprężystość, którą rówieśnicy jego oddawna utracili. Był więc godnym przeciwnikiem i właściwie miał nade mną przewagę, ponieważ walkę brał na serjo, gdy ja, naturalnie, nie zamierzałem go nawet zadrasnąć, a cóż dopiero zabijać!
Nie wymawiałem się od walki, wiedząc, że tylko pogorszyłbym sytuację, gdyż, zaślepiony gniewem, stary rzuciłby się na mnie, a wówczas musiałbym poważnie się bronić. Stanąłem więc naprzeciw niego, wyciągnąwszy nóż z za pasa, nie prawą jednak ręką, tylko lewą; prawą pięść bowiem chciałem mieć wolną; on wszakże nie zwrócił na to uwagi.
Mimbrenjowie słyszeli, o co chodzi, i przybiegli wszyscy. Pojmani Yuma, nie mogąc podążyć za nimi, usiłowali się wyprostować, nie bacząc na więzy, aby ujrzeć cośkolwiek. Na wszystkich twarzach widniał wyraz oczekiwania; tylko obydwaj synowie wodza maskowali się obojętnością. Lubo nie chcieli tego pokazać po sobie, widziałem doskonale, jak wielka trapi ich troska Jeśli ja zwyciężę, zginie ich ojciec, jeśli przeciwnie — polegnie człowiek, któremu zawdzięczali wolność i dla którego czuli cześć prawie bałwochwalczą.
Staliśmy więc oddaleni od siebie o pięć kroków, każdy trzymając nóż w ręce i pilnie bacząc na przeciwnika. Winnetou spytał:
— Czy mój brat, wódz Mimbrenjów, oznajmi jakie życzenie na wypadek śmierci?
— Nie umrę! — zaśmiał się gniewnie spytany. — Daj znak, a natychmiast ostrze mego noża zakosztuje krwi Old Shatterhanda!

128