Strona:Karol May - Yuma Shetar.djvu/22

Ta strona została uwierzytelniona.

piero, gdy noc już zapadła, a wkrótce potem usłyszałem trzykrotne skrzekanie żaby łąkowej. Jak przewidziałem, Mimbrenjo przyszedł za późno; o ucieczce nie było mowy. Czułem litość nad biedakiem, że wyrzekał się snu nadaremnie.
Przeszedł dzień następny, a po nim czwarty. Gdy się nadarzała sposobność do ucieczki, nie było mojego towarzysza, a gdy dawał mi znak, że jest wpobliżu, chwila przychylna już była za mną. Jednakże piąty dzień miał przynieść zmianę.
Droga prowadziła od samego poranka przez skaliste wzgórza, doliny wąskie i ciemne wąwozy. Tutaj nie mogli się czerwoni rozdzielać, gdyż często konieczna była podwójna liczba poganiaczy. Obudziło się we mnie przeczucie, że dzisiaj nastąpi rozstrzygnięcie. Przy spoczynku południowym nie zawijano mnie nigdy w koc, a ukształtowanie okolicy pozwalało mojemu towarzyszowi postępować tak blisko za nami, jak tylko mogłem sobie życzyć.
Na krótko przed południem przeszliśmy przez dziki, wijący się licznemi zakrętami wąwóz; naraz oczom naszym ukazała się duża polana, pokryta wysoką trawą; sterczały na niej zrzadka rozsiane krzaki. Bydła nie można było powstrzymać; ruszyło pędem z wąwozu na zielenią wabiącą łąkę i rozpierzchło się w przeciągu kilku minut po całym jej obszarze. Czerwonoskórzy poganiacze zadali sobie wiele trudu, zanim spędzili je znowu w gromadę.
Wódz natychmiast rozkazał, ażeby mnie odwiązano od konia i położono na ziemi. Strażnicy usiedli przy mnie. Dokoła rozbito obóz, w odległości mniej więcej

22