Strona:Karolina Szaniawska - Moja pierwsza wycieczka krajoznawcza.djvu/16

Ta strona została skorygowana.

stronę źródełka. Coraz który przystaje, zaczyna się czerpanie i wlewanie olbrzymią konwią do beczek. Wody we wsi wcale niema, bowiem studnie wykopać, jest rzeczą, jak woźnica twierdził, niemożliwą. O studniach artezyjskich, abisyńskich, nikt tu nie słyszał, czy też tak wielkiego nakładu na wodę robić nie chcą i wolą ze źródła beczkami dowozić. Wszakże na wypadek ognia, mieszkańcy tutejsi są wprost bezbronni, jak dzieci; czyliż wypadku podobnego nigdy nie doświadczyli, że nie potrafią go sobie przedstawić w całej okropnej grozie?
Domy murowane, kamienne, tłomaczą potrosze tę bezfrasobliwość. Są one wysokie odpowiednio, mają duże okna, miejscami potrójne; wszystkie niemal otwarte. Sadków obfitość, porządek wzrorowy, ziemia jednak uprawiana widać licho.
— Zbiory będą marne — mówię dotowarzysza.
— A tak, panie — potwierdza olkusiak. — Ziemia nasza piękną jest, ale nie nasyci chlebem.
— Trzeba ją samą wprzód nasycić... Macie kółka? narady?
— Nie wiem, panie. Myślę jednak, że gospodarują tutaj po dawnemu. Same wsie włościańskie. Ludzie pracowici, o pijaństwie nie słychać, ale o nowościach też nie słychać.

(d. c. n.)