Strona:Kazimierz Laskowski - Żydzi przy pracy.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.

sywał, w „uwagach“ dopisując, na jaki termin i za jakim procentem pożyczka dana być może.
Na termin mniej zważał, lecz co do procentu był nieugięty, a że lubił równy rachunek, przeto oznaczał procenta bez ułamków, w cyfrach łatwych do mnożenia i dodawania.
Dwa, trzy, pięć, czasem sześć na miesiąc z góry; niżej dwu procent nie brał od nikogo z zasady, że i w tabliczce Pitogaresa rachunek dopiero od „dwa a dwa cztery“ się rozpoczyna.
Z takim, jak pieniądz, towarem prosić się nie trzeba; nigdy też Szloma po dworach nie jeździł, nawet na rynek pułtuski w dzień jarmarczny nie wychodził. Siedział w izbie, czytał książkę nabożną, wiedząc, że każdy do niego trafi.
Ale trafić do Szlomy nie było tak łatwo, choć dom jego znało każde dziecko w Pułtusku. Dlaczego? Zaraz opowiem.
Nim kto się dostał do Szlomy Süskinda, musiał się poddać sprawdzeniu tożsamości osoby, sprawdzeniu w dwóch instancyach.
Pierwszą instancyą był znany nam już Kiwa Bobik, on doprowadzał interesanta do drugiej instancyi, do żony Süskinda, zwanej przez szlachtę popularnie „ciotką“.
Kto się już do „ciotki“ dostał, mógł mieć niejaką nadzieję, że obietnicą „porękawicznego“ uzyska