Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

mnie wpędzi. Jak z nim gadać? Nie pije, nie pali. Jak święty!
Nazwał Turonia Chrystuskiem.
Zaczęło się od kanalizacji. Jak wiadomo, stare domy w rynku i tak zwanej drewnianej dzielnicy nie są skanalizowane. Zimą ludzie wystają z wiadrami przed oblodzoną studnią. Ścieki płyną wąskimi kanalikami z bram. Cuchnie. Latem roje much obsiadają śmietniki. Są kłopoty z wywozem szamba z klozetów — nie ma u nas odpowiedniego wozu. Wywożą szambo furmankami — wyziewy wiszą nad miastem. Turoń postarał się o dodatkowe pieniądze z województwa — chciał wstawić roboty kanalizacyjne do planu. Miedza nie zgodził się.
— Najpierw trzeba wybudować kilka niezbędnych obiektów. Sklepy, pawilon meblarski, restaurację kategorii pierwszej. Po co kanalizacja? Damy im nowe mieszkania.
Tych z drewnianej dzielnicy miano przesiedlać do bloków.
Turoń podniósł głos: — Ludzie żyją w niedopuszczalnych warunkach. Nie można tak! To wstyd. Co o nas turyści myślą, kiedy widzą te wozy z szambem? A restauracje mamy aż trzy. Po co nam jeszcze jedna? Żeby ludzi rozpijać?
Tak podobno na zebraniu egzekutywy powiedział.
— Głupi! — Ludzie pukali się palcem w czoło.
Kto to widział mówić, co ślina na język przyniesie. Zraził sobie sekretarza na amen!
Rzeczywiście — od tego czasu wiadomo było, że jeśli Turoń powie „tak”, to Miedza „nie”. I na odwrót. Każdą decyzję przewodniczącego łatwo było zmienić. Wystarczyło pójść do komitetu.
— Papierowy przewodniczący — śmieli się chłopi.
Potem spierali się o wykorzystanie pieniędzy przeznaczonych na rozwój bazy turystyczno-sportowej.