Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/45

Ta strona została uwierzytelniona.

się pod koła wozu. Trochę go poturbowało, a teraz ma żal do całego świata. Redaktorze kochany, gdzie on już nie pisał...
— Stracił podobno pracę.
— Jego własna wina.
— Nie ma renty.
— Mało to ludzi nie ma renty? To znany na tutejszym terenie alkoholik. Za pijaństwo wyrzucili go z pracy. Chodził na dziwki, łajdaczył się!
— Jest inwalidą. Widziałem na własne oczy.
Miedza machnął ręką. Powiedział: — Towarzyszu redaktorze, co ten człowiek krwi mi napsuł, to szkoda słów! Nie mówmy o nim lepiej. Ja przez niego musiałem się wyrzec, wiecie czego? — Pochylił się w stronę Muszyny. — W ogóle nie prowadzę wozu.
Muszyna notował pilnie. — Następne pytanie. Można?
Miedza podniósł kieliszek z koniakiem. — Wystygnie, wystygnie, redaktorze! — zażartował. Ręka mu lekko drżała.
Wypili.
— Z jakich funduszy i dla kogo został zbudowany ośrodek sportów wodnych nad jeziorem? Tak zwana rybaczówka.
Sekretarz popatrzył na Turonia. Henryk śledził powolne opadanie muślinowej firanki. Wydawało się, że nie słucha.
— No, to tego... Z funduszy przeznaczonych na rozwój bazy turystycznej w mieście.
— Kto korzysta z ośrodka?
— Jak to kto? Wszyscy. Kto chce.
— Mówiono mi — Muszyna postukał długopisem w notes — że ośrodek traktujecie jak prywatną własność. Mało ludzi tam zagląda.
— Bzdury! — żachnął się Miedza. — Tak samo jak z tym Słomkiewiczem. Wierzycie plotkom, redaktorze?