Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Janosik król Tatr.pdf/33

Ta strona została skorygowana.

drugi wiersz dziesiątki męskich, kobiecych i chłopięcych głosów rzuciły na las:

Hej juhasa niewidać, ino zwonki zbyrcom!

i powtórzyły raz drugi, jak zwykle.
A Franek Marduła przeskoczył stopami przez własne toporzysko, prawą ręką za siekierę, lewą za koniec drzewa ujęte, i rozdarł się, aż zgiełcało po hali:

Ani jo nie juhas, ani jo nie baca,
sama mi dziéwcyna owiecek nawraco! Huuuhauuu!

*

Wkroczono w dziedzinę szczęścia.
Poruniło się pięknie, gdzie okiem spojrzeć, zielono tylko na turniach, śniegu płaty olbrzymie, w żlebach, gdzie do cienia, hrubo go jeszcze na chłopa zwyźć.
Jasne białe mgiełki kołysały się nad wierchami.
Zmęczone bydło poczęło się rozglądać, rozpoznawać, przypominać sobie, wdychać, chylić łby, wąchać bystremi nozdrzami, poszczypywać i skubać trawę koło szałasu i szóp.
Wiatry halne, a osobliwie ten wielki, co z końca grudnia (z początku listopada) wiał, porobiły szkody, postrząsały kamienie z dachów, a śniegi wielkie, co w zimie, w jagweńcie przed gody (w grudniu przed Bożym Narodzeniem) i potem drugi raz w godniku (styczniu) ku końcu miesiąca spadły, zgniotły szopy dwie krówskie do imentu. Trzeba było naprawiać, ale to się duchem przy telik chłopach i wszelkim sprzęcie potrzebnym z domu zabranym zrobiło. Osobliwie olbrzymi Bartek Gałajda, wolarz, i Franek Marduła z Nad Potoka cud dokazywali, bo Gałajda na dachy kamienie wykładał, coby trzej ludzie mieli co dźwigać, a Marduła tak obuchem dzwonił, co się widziało, że w pięciu kuźniach kują. A co raz to se pokrzyknął: Hoba hop!
Koszary jęto stare naprawiać, nowe stawiać, strągi, miejsca do dojenia owiec, w nich grodzić. Ożyła hala.