Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Janosik król Tatr.pdf/38

Ta strona została skorygowana.

z podstarościm nowotarskim Wiktorynem Zdanowskim, jak go znacie, i z panem rektorem Martinusem Radeckim, bakałarzem w szkole w Pcimiu, jest w porozumieniu, ja z nimi od Dunajca, z Witowa, z Hohołowa, z Długopola, z Ludźmirza, z Czerwonego, z Koniówki, z Maruszyny, gdzie jaka wieś, chłopi za mną, a wy zaś tu Podhalanów, a osobliwie swoją rodzinę sprowadzić macie. Bo co Topór, to topór, a wyście nad Toporami głowa! Mardułów, Galiców, Chowańców, Łojosów z Poronina, Gąsieniców, Sieczków, Walczaków, Sobczaków z pod Kopy, Gadejów, Matejów, Mocarnych, Stopków, Pitoniów z Polan trzeba ruszyć!
— Ruszy się — odpowiedział Sobek.
— No, nie powiedziałem panu? — zwrócił się Łętowski ku Kostce z zadowoleniem. — Ja ludzi znam. Jak ja stary i oni młodzi zawołamy, rozgłos się stanie po wszystkich dziedzinach dokoła — chłopy staną jak jeden! Za wszystkie krzywdy, ucisk, samowolę, łupiestwo i ciemięstwo szlacheckie się mścić! Mnie tylko o to szło, żebyście wy, Sobek, stanęli przy nas!
Rad był Sobek niewymownie, gdy przed samym pułkownikiem i posłem królewskim sam marszałek Łętowski tak go wysoce cennym mianował i z pewnego radosnego zawstydzenia ozwał się:
— Warto-by było z Janem Nędzą Litmanowskim się porozumieć.
— E! — odpowiedział Łętowski. — Jan chłop butny, ale pędziwiatr! A i złodziej straszny! Jakbyśmy szli kraść — niemasz nadeń lepszego, ale tu o większe i inne rzeczy idzie. Jego byś nie utrzymał, boby pierwszą noc na rabunek poleciał.
— O! Jak tylko o to idzie, to mnie go tu nie trzeba szukać! — roześmiał się Sobek. — Jest tu u mnie na sza-