Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.

teraz Bóg na niebiesiech się ukazał i przeżegnał świat: czyż byłoby to dziwne? Czyż to nie jest boża czeladź na łanie? Czyż nie mógłby teraz zejść między tych ludzi i między te zboża Chrystus i usiadłszy na związanym powrósłem snopku, pośród uczniów swoich, głaszcząc dzieci po głowach, rzec im przypowieści o pszenicy i kąkolu?
I nie mogłażby się z pomiędzy tych zbóż i tych ludzi rozejść znowu wieść, iż ślepi widzą, chromi chodzą, umarli zmartwychwstają i ubogim Ewangelia opowiadana bywa?...
A ponad tem wszystkiem to słońce... słońce... „Słońce“, siedm kopiejek od wiersza, tysiąc wierszy, siedmdziesiąt rubli... redaktor „Bylebyła“... kwit do administracyi... Panna Ewa w Szczawnicy... likier waniliowy na pożegnanie... dwa tygodnie bez karaluchów... Kolacya za pół rubla... Chrystus biały, cichy, spokojny, nadludzko mądry i nadludzko dobry na związanym powrósłem snopie wśród toni zbóż i żeńców z sierpami, a w górze niebo i głos zeń mówiący: „Ten jest on syn mój miły, w którym mi się upodobało...“
W tej chwali ogarnęło go coś, to „coś“, które ogarnia twórcze umysły, kiedy się zdaje, że dusza „skrzydeł“ nie „anielskich“ wprawdzie, ale orlich „dostaje“. Zawrócił się, chciał biec do domu, byle prędzej, byle prędzej, byle natchnienie