Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/198

Ta strona została uwierzytelniona.

było coś nęcącego, jak życie, mocnego, jak śmierć. Czułam, że omdlewam, że padam gdzieś w głąb... Widny mi był jasny jakiś, pełen słońca świat... słodka jakaś, cicha, senna toń... A z wód jeziora, z głębi, brzmiała ciągle muzyka dziwna, upajająca... Zdawało mi się, że krąg za kręgiem owiewa mię ton mgłą rozwahaną... Wtem ból straszliwie ostry na wskroś mnie przeszył, na wskroś przez serce...

MATKA.

Szczególne marzenie.

ANNA.

Ocknęłam się. Włosów moich dotykał Leon palcami. Na twarz jego i na gipsową głowę Dantego, co, wiesz mamo, koło okna stoi, padało światło księżyca. Blada twarz Leona i ta posępna głowa, trupią miały białość. Zdjął mię lęk, lęk tak wielki, żem się ruszyć nie śmiała, ani odetchnąć. Pierwszy raz wydał mi się Leon tak strasznym. A stał długo przy mnie i wciągał powietrze w usta na pół rozwarte. I stojąc tak, wodził palcami po włosach moich i kwiatach w nie wpiętych i wyjął mi lilię jedną, bardzo pachnącą.

MATKA (smutno).

Biedny chłopiec...