Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/211

Ta strona została uwierzytelniona.
KSIĄDZ.

Noce wschodnie, to musi być cud prawdziwy.

ARTUR.

Niebo jest poprostu złote całe od gwiazd. Po liściach palm i kaktusów spływa strumieniami drżące lśnienie księżyca. Na ciemnych wodach leżą plamy świetlne i smugi połysku. Lubiłem w taką porę sunąć się łodzią wzdłuż morskich wybrzeży.

ANNA.

Szkoda, że wiatr, moglibyśmy popływać po jeziorze, co tu aż pod pałac podbiega, pełne kwiatów u brzegu.

MATKA.

W górach coraz czarniej, musi tam być ulewa.

KSIĄDZ.

Zdaje mi się, że nawet rzeka silniej szumieć zaczęła.

ARTUR (nadsłuchując).

Istotnie.

KSIĄDZ.

Będziemy mieli wielką powódź. Słyszę wyraźny szum wód przychodzących.

MATKA.

Co za szczęście jednak, że pan nie wpadł