Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/222

Ta strona została uwierzytelniona.
ANNA.

Okropnie ponury. (Pauza). Czy pan jesteś spokojny?

ARTUR.

Zupełnie. Dlaczegóż miałbym się niepokoić? Wszakże pożar nie grozi pałacowi, ani zabudowaniom dworskim.

ANNA.

Tak, pożar nie grozi niczemu... Ten dzwon jest okropnie ponury... (Pauza).

ARTUR (chcąc odwrócić uwagę Anny).

Brzmi, jak w ostatniej, przedśmiertnej symfonii mego ojca.

ANNA.

Pańskiego ojca?... To dziwne jednak, że los pana tu przywiódł...

ARTUR (wzruszony, z uśmiechem).

Po szczęście, czy nieszczęście?

ANNA (smutno).

Szczęścia jest tak mało na ziemi, tak dziwnie mało... Jaki pan teraz podobny do ojca. W pokoju moim, nad fortepianem, wisi jego portret. Lubię nań patrzeć. Ojciec pański jest moim ideałem, (z uśmiechem) moją pierwszą miłością...