Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/225

Ta strona została uwierzytelniona.
ANNA (patrzy przez chwilę na Artura).

Pan drwi, a czy pan wiesz, co tu jest koło nas? Nie wiem dlaczego, ale w tej chwili nie trzeba było wymawiać tego słowa.

ARTUR (seryo).

Ależ panno Anno, pani tak zbladła.

ANNA (jakby do siebie).

W tym dreszczu drzew, co przeleciał teraz ogrodem i w tym jęku dzwonu, słychać było to straszne słowo. (Daleki grzmot).

ARTUR (usiłując odwieść uwagę Anny).

Zapewne niedługo powróci matka pani z księdzem proboszczem?

ANNA.

Z księdzem? Prawda, ksiądz jeździł odwiedzić umierającego, ale tam śmierci nie zastał i tu powrócił. (Po chwili). Czy jesteś pan spokojny.

ARTUR.

Tak.

ANNA.

Zupełnie spokojny?

ARTUR.

Zupełnie spokojny.