Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Melancholia.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.

wziął głowę w rękę, podniósł i począł się jej przypatrywać.
— Cóż tam widzisz osobliwego? — mruknął z zapałką w zębach Krążel.
— Nic, myślę tylko, że to także czuło, że temu także może było źle i że to teraz takie ciche, spokojne i obojętne. Możnaby o podłogę grzmotnąć i nie powie nic.
— Nieboszczyk Hamlet lepiej już o tem gadał.
— Wiesz, Krążel, co mi przychodzi na myśl? Gdyby tak z rewolweru do tej czaszki palnąć? Ciekawym, czy pryśnie?
Krążel rozwarł szeroko oczy.
— Zwaryowałeś, czy co?
— Nie, ale mię coś prze do tego. Dajno rewolwer, leży tam na szafie.
— Znam twoje dzikie fantazye, ale ta — chyba cię giez ukąsił... Przecie to i grzech, jak Boga kocham.
— Ech ty, stary idyoto, dajno rewolwer!
— Jak to w człowieku siedzi krew — mruczał Krążel, idąc ku szafce — jak każe, to ani weź niesłuchać. Myślałby kto, że z ganku każe zajeżdżać przed dwór. — Masz.
— Dobrze, dziękuję.
Krążel jednak próbował perswadować:
— Słuchaj, zrobi się huk, przedziurawisz ścianę.