Strona:Kazimierz Rosinkiewicz - Inspektor Mruczek.djvu/57

Ta strona została uwierzytelniona.
X.

Ostatni tydzień przyniósł kilka wydarzeń, które mię poruszyły do głębi i stały się powodem, żem w ich przebiegu czynny musiał wziąć udział, przez co stałem się niejako bohaterem dnia, jeżeli nie tygodnia. Chętnie o tem piszę: wszak sami wiecie najlepiej, jak to przyjemnie rozpowiadać o własnych bohaterskich czynach.
Oto rzecz miała się tak.
Przyszedł do nas znowu ogrodnik z Bułkowa. Przyniósł jakieś kwiaty na sprzedaż, gdyż, jak się usprawiedliwiał, tak teraz w Bułkowie źle, że niema co jeść i trzeba sobie samemu radzić. Pani kupiła kilka kwiatków nietyle z potrzeby, bo miała kwiatków w pokoju dość, jak raczej w chęci dopomożenia ogrodnikowi, a może i dlatego, że nie wypadało odmówić...
Ogrodnik, odchodząc, zapytał się Frani o Misię i prosił ją, by doręczyła dziewczynce jakąś chusteczkę od ojca. Zostawił przytem w kuchni swój tobołek, po który miał zgłosić się wieczorem. Właśnie w czasie tej rozmowy wybiegła Misia z pokoju i spostrzegła starego. Ucieszyła się ogromnie upominkiem od ojca, potem odprowadziła ogrodnika za bramę.
O czem mówili, nie wiem, gdyż nie szedłem za nimi. Zostałem na piętrze. Zresztą rozmawiali tak cicho, prawie szeptem, że nie byłbym ich słów pochwycił, podążając nawet tuż za nimi.
Pani przełożona śledziła, jak się zdaje, każdy ruch ogrodnika, bo gdy tylko ten opuścił pierwsze piętro, wyszła z pokoju i odprowadziła wzrokiem oboje aż do bramy.
Wkrótce potem przywołała Misię do pokoju i rzekła:
— Ja teraz wychodzę do miasta. Ty przyjdziesz tutaj uczyć się.
Misia, przyzwyczajona już do takich godzinek w pokoju pani, pobiegła zaraz do swego pokoju i przyniosła książki.
Niebawem zostaliśmy sami w pokoju, to jest: ja, Misia i papuga. Dziewczynka widocznie umiała już lekcje, bo książek nawet nie otwierała. Zaraz po odejściu pani przysunęła się do klatki i nawiązała szeroką rozmowę z zieloną Dolą. Powtórzę ją tak, jak zapamiętałem:
— Dzień dobry, papuziu. Jakaś ty dziś ładna... ej, ty Dola!... o!
— Cukru daj...
— Skądże ci wezmę cukru, kiedy sama nie mam.