Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.

— Może jednak zaszło coś, co było zdumiewające, i piękne, i wspaniałe — szepnął Szczur, opierając się na siedzeniu i przymykając oczy. — Mam to samo uczucie co ty, Krecie: jestem śmiertelnie zmęczony, ale to nie jest zmęczenie fizyczne. Szczęściem płyniemy z prądem, który niesie nas do domu. Jak to przyjemnie czuć znowu słońce przenikające aż do kości i słyszeć wiatr, co gra na trzcinach.
— Wiatr przypomina muzykę, brzmiącą gdzieś w oddali — powiedział Kret, kiwając sennie łebkiem.
— Ja to samo myślałem — szepnął Szczur, rozmarzony i wyczerpany. — Muzykę taneczną, pełną rytmu, która płynie nieprzerwanie — ale są tam i słowa — te słowa pojawiają się i nikną — rozróżniam je czasami — a potem słyszę znów muzykę taneczną, a potem już nic tylko cichy, łagodny szept trzcin.
— Słyszysz więcej odemnie — powiedział Kret ze smutkiem. — Ja nie umiem pochwycić słów.
— Sprobuję ci je powtórzyć — rzekł cicho Szczur, który wciąż miał oczy zamknięte. — Słyszę słowa ciche lecz wyraźne — Niech was nie nęka strach — co zmienia radość w żal — Błysnę potęgą w potrzeby godzinie — Lecz pamięć o niej przeminie! Trzciny powtarzają z westchnieniem — przeminie, przeminie; słowa giną w szumie i szepcie. A teraz słyszę głos.
By was omijał ból i rany — Odplątuję wnyki, rozluźniam kajdany — Widzicie mnie przez oka mgnienie — I daje wam znów zapomnienie! — Bliżej ku trzci-