Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/230

Ta strona została uwierzytelniona.

to w dodatku na mojej ślicznej, czystej barce! Nie, tego nie zniosę!
Puściła na chwilę ster, wyciągnęła ogromną rękę, schwyciła Ropucha za przednią łapkę, a drugą trzymała go mocno za tylnią. Potem świat odwrócił się, barka zdawała się sunąć lekko po niebie, wiatr gwizdnął Ropuchowi w uszach i frunął w powietrze, koziołkując szybko po drodze.
Gdy wreszcie wpadł z głośnym pluskiem do kanału, woda okazała się nieco zbyt zimna na jego gust, lecz jej temperatura nie zdołała ostudzić zapalczywego gniewu Ropucha, ani złamać jego hartu. Wypłynął, parskając, na powierzchnię, a gdy otarł z oczu źdźbła rzęsy, pierwsza rzecz, jaką zobaczył, była to tłusta właścicielka barki, która pokładając się od śmiechu spoglądała na niego z nad steru. Ropuch, kaszląc i dusząc się, przysiągł sobie, że jej odpłaci za swoje.
Skierował się ku wybrzeżu, lecz perkalowa suknia bardzo mu w tym przeszkadzała, a gdy wreszcie dopłynął do lądu, było mu ciężko wdrapać się bez pomocy na stromy brzeg. Musiał odpocząć parę minut aby zaczerpnąć tchu a potem zebrawszy w obie ręce mokre spódnice, zaczął biec za barką ile siły w łapkach, nie posiadając się z gniewu i łaknąc zemsty.
Właścicielka barki śmiała się jeszcze, gdy ją doścignął.
— Wymagluj się, ty praczko! — zawołała — odpra-