Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.

strasznie mokra! Śpiewała mu w uszach, gdy leciał w dół, w dół, w dół! Jasne i rozkoszne wydało mu się słońce, kiedy wynurzył się na powierzchnię, kaszląc i prychając, a gdy poczuł że znowu idzie na dno, ogarnęła go czarna rozpacz. Ale wówczas ktoś chwycił go silną łapą za kark. Był to Szczur, który się śmiał najwidoczniej — Kret czuł, że Szczur się śmieje — śmiech spływał z jego ramienia, wzdłuż łapki, w jego — to jest Kreta — kark.
Szczur złapał wiosło i wsunął je pod ramię Kreta, potem zrobił to samo z drugiej strony i płynąc za nim przyholował do brzegu bezradne zwierzątko, wyciągnął je z wody i usadowił na piasku nędzne, zwiotczałe, rozmokłe maleństwo.
A gdy trochę roztarł Kreta i wykręcił wodę z jego futerka, powiedział:
— Teraz, mój stary, kłusuj tam i napowrót po ścieżce co tylko masz sił, aż wyschniesz i rozgrzejesz się a ja tymczasem puszczę się na poszukiwanie koszyka od śniadania.
Więc nieszczęsny Kret, mokry z wierzchu a w środku zawstydzony biegał aż prawie do zupełnego wyschnięcia, podczas gdy Szczur zanurzył się w wodę, złapał łódź, odwrócił ją i przymocował przy brzegu, a potem stopniowo wyławiał i odnosił na ląd swą zatopioną chudobę, wreszcie dał z powodzeniem nura po koszyk od śniadania i przyciągnął go ku brzegowi.
Gdy wszystko było znowu gotowe do drogi Kret,