Strona:Kirgiz (Zieliński).djvu/082

Ta strona została uwierzytelniona.

« Nie ma, — nadbiegną,... patrz!... nie daleko...
« I bezbronnego w sztuki rozsieką...
« Jeżeli niechcesz, by ta mogiła
« Krwią moją, w twych się oczach, zbroczyła;
« Uciekaj!... czas jest... ujdziem pogoni,
« Noc wkrótce swym nas cieniem osłoni. » —
Mówił wzruszony i ręką drżącą
Chwycił jej konia cugle puszczone,
I tak w pół chcącą i w pół niechcącą,
W największym pędzie, powiódł w tę stronę,
Kędy zarośle, jak modra wstęga,
Kończyły w dali skraj widno-kręga.



W





Wtem — trzech się konnych z tłumu oddziela.
Widać że pogoń — bo w ślad za niemi
Pędzą, zaledwie tykając ziemi. —
« Patrz!.. patrz!... mój Ojciec! » — krzyknie Demela.
— « Nie bój się droga — jeździec odpowie, —