Strona:Klemens Junosza-Buda na karczunku.pdf/217

Ta strona została uwierzytelniona.

— Na co patrzeć, na co daleko szukać, albo to u nas, na koloniach, nie ma takiej panny, co akurat dla pana pasuje?
— Na koloniach nie ma.
— A gdzie pan będzie szukał? Po dworach? Z przeproszeniem pańskiem, to nie jest pewny interes, tam mają swoje grymasy, chcą zaraz hrabiów... No, a pan jest bardzo śliczny i edukowany kawaler, ale nie hrabia. W bliskości ja nie znam takiego miejsca, gdzieby pan mógł żony poszukać, chyba gdzie daleko. Trzebaby jeździć, upatrywać, dowiadywać się — na niepewne. To ryzyko i strata czasu... Niech pan mnie posłucha i jedzie na kolonie, pan wie, kogo ja mam na myśli, Wincentego wnuczkę. Ona jest też dziedziczka, a Wincenty pieniędzy ma. Wszyscy to mówią i ja wiem, że ma. No, dlaczego pan nic nie mówi? Czy moja rada zła? Rodzona matka lepiej nie kierowałaby pana, jak ja. Tylko ja widzę, że pan się nie umie poznać na mojej życzliwości i dobrem sercu.
Młody człowiek słuchał i nie odpowiadał, patrzał na Icka, jak gdyby spodziewając się bardziej przekonywających argumentów, ten znów zaczął udawać wielką obojętność, zie-