Strona:Klemens Junosza-Buda na karczunku.pdf/260

Ta strona została uwierzytelniona.

poświęcenia mego nie wymawiam, jednak od ciągłego schylania się, w dołku mnie ściska.
Zamknęli izbę na klucz i wyszli; matka zapłakana, poruszała się, jak automat, prawie bezwiednie; Ździebełko poprosił o jedzenie, postawiła więc na stół talerz i flaszki i znowu usiadła pod piecem, otulona chustką i znowu zaczęła cicho płakać i drżeć, jak w febrze.
Adam ze swoim przyjacielem tak się jedzeniem zajęli, że nie spostrzegli, kiedy przed dom zajechało kilku ludzi.
Był to urzędnik sądowy, wójt gminy z pisarzem, dwaj włościanie ze wsi, a z tyłu za nimi, w pewnej odległości, trzymając się, jak najbliżej drzwi, Icek Ufnal.
Ździebełko odrazu zrozumiał, o co idzie i skoczył, jak oparzony. Adam narazie nie mógł pojąć, co jest.
— Mam zrobić opieczętowanie majątku ruchomego po zmarłym — rzekł urzędnik.
— Panie dobrodzieju — pośpieszył z wyjaśnieniem Ździebełko — po co te formalności? Tu interes czysty, jak kryształ. Nieboszczyk pozostawił wdowę i syna jedynaka, syn jest