Strona:Klemens Junosza-Buda na karczunku.pdf/262

Ta strona została uwierzytelniona.

zabrał je, przeliczył i schował do dużej teki skórzanej.
Ździebełko zieleniał, patrząc na to, i nie mógł sobie darować, że nie przewidział tej okoliczności.
— Cóż teraz będzie — myślał — jak wykonać różne piękne zamiary, nie mając na to gotowizny? Czekać do ukończenia formalności zadługo, a nie wiadomo też, ile kochany Adaś ma długów.
Po odjeździe urzędnika i wójta, Ździebełko zaczął robić Adamowi wymówki.
— Jak cię kocham — mówił — Adasiu, wybacz, ale nie przypuszczałem nawet, żeś taki, delikatnie wyrażając się, osioł. Cóż teraz będzie? Czekać — dobrze, ale z czem, o czem i za co?
— Nie wiem, ja się na tem nie znam; rządziłeś pan wszystkiem, rządź i teraz.
— I nalewaj z pustego naczynia! Nie, kochany Adasiu, mogę być twoim przyjacielem, ale tej sztuki nie potrafię.
Przez uchylone drzwi ukazała się twarz Icka.
— Przepraszam wielmożnego pana, czy ja tu mogę wejść?