Strona:Klemens Junosza-Czarnebłoto.pdf/168

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mój bracie, zły ja doktór na biedę, ale przecież powiedz.
— Na moją biedę pan Walenty lepszy będzie doktór, niż kto inny.
— No, no?
— Pan Walenty prawo zna?
Moj bracie, ty w swojem życiu tyle zagonów nie zorałeś, tyleś kop zboża nie omłócił, tyleś sztuk bydła nie pasł, ile ja artykułów i prawności mam, tu oto, we swoim własnym łbie.
To rzekłszy, palcem w czoło się stuknął.
— Mów jeno śmiało a szczerze, jak na spowiedzi do księdza. Sprawę masz, co?
Dusza pieniacka drgnęła w Wasążku, oczy jego, zmęczone i jak gdyby zaspane, ożywiły się nagle, twarz przybrała wyraz zaciekawienia, wydobył fajkę z ust i gotów był słuchać, choćby do północy.
— Sprawy to ja jeszcze nie mam — rzekł powoli Rokita — alem usłyszał dziś coś takiego, że aż mi we łbie zatrzeszczało, jakby mnie kto kłonicą po czapce pomacał.
— Cóżeście to takiego usłyszeli?
— Panie Walenty — rzekł chłop — czy to prawda, że żyd może mój grunt sprzedać?
— Twój grunt, chłopski, rodzony, po ojcu?
— A juści, innego ja nie mam, jeno co po ojcach.